A może by tak rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady? Bo podobno w Bieszczady jedzie się raz, a później już tylko wraca. Po naszej wyprawie trwającej zaledwie tydzień śmiało mogę powiedzieć, że chęć powrotu zostaje w człowieku i od czasu do czasu daje o sobie znać. Ale od początku...
Jest druga połowa sierpnia. Choć lato jeszcze rozbuchane i słońce praży, to w powietrzu już czuć zmianę zapowiadającą nadchodzące babie lato i jesień, a niebo przybrało intensywnie niebieski kolor, jaki można zobaczyć o tej porze roku. Piękny czas na wyprawę Jeepem w Bieszczady. A zatem - dzieci spakowane, samochód tym razem nie sprawił niespodzianki, wstępny plan jest, czyli można jechać.
Po kilkugodzinnej jeździe dotarliśmy... Nie, nie na miejsce, a do Lublina. Czas rozprostować nogi, więc wybraliśmy się na poranny spacer po lubelskiej starówce.
Nie było czasu niestety na dokładne jej zwiedzenie. Natomiast nawet ta chwila spędzona na starym mieście wystarczyła, by się nim zachwycić i by pojawiła się chęć "zagubić się" w wąskich uliczkach, przenosząc się w zupełnie inne czasy. Tym bardziej, że starówka pełna jest kontrastów - obok przepięknych, odrestaurowanych renesansowych kamienic, kryją się w zaułkach budynki tajemnicze i opuszczone.
Lublin pożegnał nas czystym niebem i porannym zgiełkiem budzącego się do życia miasta. Czas ruszać w drogę. Kierunek - Zawóz nad Jeziorem Solińskim.
Kiedy nasza kilkunastogodzinna podróż dobiegła wreszcie końca, było już popołudnie. Zmęczenie mieszało się z radością, że jesteśmy już na miejscu, tak daleko od domu. Dzieci zarządziły plażowanie, bo przecież w okolicy Suwałk nie ma żadnego jeziora 🤣🤣🤣. Ale to też ich wakacje, więc resztę dnia spędziliśmy nad wodą, korzystając z faktu, że plaża powoli pustoszała, a chylące się ku zachodowi słońce dawało przyjemne ciepło.
Ktoś mógłby powiedzieć, że miała to być relacja z wyprawy Jeepem w Bieszczady, tymczasem tylko woda i woda. Fakt, kolejny dzień spędziliśmy jak typowi turyści - w okolicach Zapory Wodnej w Solinie. Co prawda spacer wśród straganów wypełnionych po brzegi "wszystkim" z małym dzieckiem do najłatwiejszych nie należy, ale przejechaliśmy szmat drogi i Zapora w Solinie, (wraz z Zaporą w Myczkowcach) jest jedną z tych atrakcji, które trzeba po prostu zobaczyć.
Zapora w Solinie jest imponującą, długa na 664 metry i wysoką na niespełna 82 metry budowlą. Z jej szczytu rozciąga się malowniczy widok na Jezioro Solińskie. Historia tej budowli sięga 1921 roku, kiedy to pojawił się pierwszy projekt zapory na Sanie. Prace przerwał wybuch II Wojny Światowej, ostatecznie do użytku obiekt został oddany w 1968 roku. Z budową tamy wiazało się przesiedlenie ludności z kilku wsi i ich zatopienie, co do dziś budzi kontrowersje i mieszane uczucia. Choć zapora dziś jest uważana za jedną z największych atrakcji turystycznych regionu, to przede wszystkim pełni kluczową rolę dla jego bezpieczeństwa energetycznego. Tuż obok zapory mieści się elektrownia szczytowo - pompowa, którą zresztą również można zwiedzić. Dokładne informacje, ceny biletów i godziny otwarcia znajdziesz tutaj.
Ten dzień z założenia miał być typowo leniwy i wakacyjny. Na szczęście aura i miejsce, które ma niesamowity klimat, chwilami przypominający nadmorskie miejscowości na południu Europy, zdecydowanie temu sprzyjały. A zatem po spacerze szczytem Zapory przyszedł czas na rejs po Jeziorze Solińskim. A co, jak się lenić, to na całego.
Kolejnym przystankiem była nieco mniejsza Zapora na Sanie w Myczkowcach, stanowiąca część kompleksu w Solinie, obiad w pobliskiej restauracji i ulubione zajęcie dzieci, czyli plażowanie. Niech odpoczną zanim przegonimy je po górach i dolinach. 😄
Szymon - pomysłodawca projektu SUValska Przygoda, odpowiedzialny za wytyczanie tras, założyciel i autor strony, fotograf
tel. +48 790 500 950
suvalska.przygoda@gmail.com
Ewelina - współtwórca strony, poszukiwacz informacji, odpowiedzialna za opracowanie przewodników, fotograf
tel. +48 789 347 606
suvalska.przygoda@gmail.com