Czy można spędzić dzień pełen wrażeń w maleńkim miasteczku, które w dodatku nie jest miejscowością typowo turystyczną? Można. My taki dzień spędziliśmy w Opatowie. To zadziwiające, ile atrakcji może zaoferować z pozoru małe, ciche i senne miasteczko.
Opatów już zawsze będzie kojarzył mi się z upalnymi dniami, smakiem krówek opatowskich i spacerami z babcią. Co roku przyjeżdżałam do dziadków na wakacje. Teraz też ich odwiedziłam, ale już gdzie indziej...
Swoją przygodę z Opatowem zaczęliśmy od Bramy Warszawskiej. Pamiętam, że jako dziecko strasznie się jej bałam - brudna, ciemna, śmierdząca. Dziś jest perłą w koronie miasta, miejscem tak charakterystycznym, że nie można go ominąć. W krużgankach nad bramą mieści się Centrum Informacji Turystycznej, do którego warto zajrzeć - pracownicy chętnie podpowiedzą, gdzie warto się wybrać.
W Opatowie czas płynie nieco inaczej. Spacerkiem, bo przecież nie trzeba się nigdzie spieszyć, a młodszy syn jeszcze w wózku, wybraliśmy się do pobliskiej Kolegiaty św. Marcina. Romański kościół pochodzi z XII wieku i jest jednym z najstarszych w Polsce tego typu zabytków, natomiast jego wnętrze to już kwintesencja baroku - blichtr, przepych, złoto. Mimo to ma w sobie coś, co sprawia, że chce się tam zostać na dłużej. Światło sączące się przez witraże wraz z malowidłami na ścianach tworzy niepowtarzalny, trochę nierzeczywisty klimat.
Niedaleko Kolegiaty stoi dom, w którym mieszkali dziadkowie. Nie mogłam sobie odmówić wizyty w tym miejscu. A także na pobliskim cmentarzu.
Opatów był miastem kupieckim, położonym na przecięciu najważniejszych szlaków handlowych w Polsce. Ponieważ otoczony był zewsząd murami obronnymi, kupcy w poszukiwaniu miejsca na składowanie swoich towarów musieli zejść pod ziemię. Pod powierzchną rynku ciągnie się sieć korytarzy i piwnic, która jeszcze niedawno była przyczyną zapadania się budynków, a po gruntownych pracach renowacyjnych stała się największą chyba atrakcją miasta.
Po spacerze w ciemnych i chłodnych korytarzach miło było znów wyjść na zewnątrz i poczuć gorące, sierpniowe słońce. Naszą wizytę w Opatowie zwieńczyliśmy obiadem w restauracji przy bramie Warszawskiej, przechadzką nad rzeką Opatówką i wizytą na placu zabaw, jednym z lepszych jakie widziałam, z którego trudno było wyciągnąć chłopców.
Czas było opuścić Opatów. Jako kolejny punkt obraliśmy ruiny pałacu Karskich we Włostowie. Można sobie wyobrazić, jak piękna i okazała była to kiedyś budowla. Autorem projektu był Henryk Marconi, ten sam, który odpowiadał na przykład za Pałac Paca w Dowspudzie. Jeśli miałabym podsumować tę wizytę jednym słowem, byłby to smutek. W chwili obecnej, po wielu przejściach, zmianach właścicieli i zarządców, jest kompletnie zniszczony i zrujnowany. I nie ma na terenie zespołu pałacowo - parkowego jednej chociażby tabliczki z informacjami o historii tego miejsca. Za to zewsząd straszą zapadnięte sufity, otwory okienne bez ram, wystające deski.
Przyroda powoli próbuje odzyskać ten teren. Miejsce godne polecenia fanom opuszczonych budowli, urbexu i dawnych, zapomnianych pałaców. Wycieczki do Włostowa nie należy odkładać zbyt długo w czasie, bo za kilka lat jedyne, co z niego zostanie to dwa kamienne lwy przy głównej bramie.
Dzień w Opatowie dobiegł końca. Jeśli chcesz zobaczyć, gdzie wyruszyliśmy dalej - kliknij przycisk "następny".
Szymon - pomysłodawca projektu SUValska Przygoda, odpowiedzialny za wytyczanie tras, założyciel i autor strony, fotograf
tel. +48 790 500 950
suvalska.przygoda@gmail.com
Ewelina - współtwórca strony, poszukiwacz informacji, odpowiedzialna za opracowanie przewodników, fotograf
tel. +48 789 347 606
suvalska.przygoda@gmail.com